Rozdział 4.

   Kuusamo, 27 listopada 2014r.

Po kwalifikacjach, kiedy dotarliśmy do hotelu, wzięłam szybki prysznic i poszłam na kolacje. Zdziwiło mnie trochę, ponieważ Maćka już nie było, a pozostali polscy skoczkowie kończyli jeść. Usiadłam z nimi, chwilę pogadaliśmy, ustaliliśmy, że przyjdą do mnie na masaże jutro rano, przed treningiem. Pózniej pożegnaliśmy się i poszli, zostawiając mnie samą przy stoliku. Rozejrzałam się po restauracji. W drugim jej kącie przy stoliku siedzieli Japończycy i, widząc, że patrzę w ich kierunku, pomachali do mnie. Odmachałam i dalej rozglądałam się po pomieszczeniu. Nikogo więcej nie było. 
Wzięłam się za smarowanie masłem swojego chleba. 
- Mogę usiąść?- zapytał ktoś. 
Podniosłam wzrok znad mojej kanapki i uśmiechnęłam się. 
- Jasne, Welli, siadaj- odpowiedziałam i wróciłam do robienia sobie kanapki. 
- Co tam u ciebie?- zadał kolejne pytanie, biorąc do ust widelec z sałatką.
- Niewiele się zmieniło od twojej porannej wizyty u mnie- zaśmiałam się. 
- Słyszałem, że Stefan chce zeswatać cię ze Schlierenzauerem. 
Zakrztusiłam się, a to rozśmieszyło Andreasa. 
- Czyli to jednak prawda! A już miałem nadzieję... 
- Nie, to nie jest prawda, Wellinger. Na co miałeś nadzieję? 
- Że się ze mną umówisz... 
- Oj, głuptasie... Być może... Ale musiałbyś mieć tak 3 lata więcej, niestety. 
- Ranisz- westchnął, teatralnie wycierając wyimaginowaną łzę. 
- Najpierw pomyśl o maturze, młody! Pamiętaj, że będziesz musieć coś robić, kiedy skończysz już karierę. Wiecznie skakać nie będziesz. Na pewno będziesz chcieć skończyć jakieś studia, dlatego najpierw nauka, później przyjemności, kolego! 
- A jednak zołza jesteś! Zapraszam cię na randkę, a ty wykręcasz się moją maturą. Jeszcze sporo czasu! Randka zajmie jakieś 3 godziny, pózniej obiecuję, że będę się uczyć... 
- Jeszcze zobaczymy... Jak tam nastroje przed jutrzejszym konkursem? Daleko, Welli, w kwalifikacjach poleciałeś. Nic tylko gratulować. 
- A dziękuje, dziękuje. Lubię tę skocznie tutaj! Dobrze się na niej skacze. 
- Tobie się chyba dobrze wszędzie skacze, szczęściarzu! W Klingenthal 3. miejsce zająłeś. Jak ty to robisz? 
- Ma się te zdolności!- zaśmiał się,a ja mu zawtórowałam.
Resztę kolacji rozmawialiśmy nadal o skokach, Andreas wtrącił czasami jakiś żart.
Skończył posiłek pierwszy i wstał od stołu. Pożegnał się ze mną i odchodził, kiedy zatrzymał się przy mnie i schylił ku mnie.
- Doskonale wiem, że nie chcesz się ze mną umówić, bo marzysz o Gregorze- szepnął. Gdy skończył mówić, szybkim krokiem ruszył ku wyjściu z restauracji.
Odwróciłam się i zawołałam za nim:
- Welli, wracaj tu!
Odwrócił głowę i uśmiechnął się łobuzersko. Nawet się nie zatrzymał. Zniknął za drzwiami restauracji.
Kolejny przeciwko mnie! Obiecuję, niedługo ukatrupię tego pieprzonego Krafta!
W samotności dokończyłam posiłek i wyszłam z restauracji. Martwiłam się o Maćka. Nie widziałam go od zakończenia kwalifikacji, które, nie można ukrywać, nie poszły mu najlepiej.
Zapukałam do jego pokoju, ale oprócz Piotrka nie było tam nikogo. Żyła nie widział go od kolacji.
Dobrze znałam Kota. Kiedy coś mu nie wychodziło, lubił wtedy przebywać sam w jakimś cichym miejscu, z dala od innych. Wiedziałam, gdzie go znajdę.
Wjechałam windą na ostatnie piętro i przeszłam na drugi koniec korytarza, Za drzwiami "wyjście ewakuacyjne" mieściły się schody, prowadzące w dół i w górę. Kilkoma skokami wspięłam się po nich i otworzyłam kolejne drzwi. Zderzyłam się z chłodnym powietrzem, więc owinęłam się szczelniej swetrem i wyszłam na zewnątrz. Od razu zobaczyłam Maćka, opierającego się o barierkę i patrzącego w niebo. Cicho podeszłam do niego i stanęłam za nim. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, że czuł moją obecność. Wyjrzałam zza jego ramienia i moim oczom ukazał się przepiękny widok na Kuusamo, pobliskie góry i jeziora. Zapierało dech w piersiach.
Przytuliłam się do pleców Kota.
- Maciek, co się dzieje?- zapytałam.
Czułam, że Maciek był cały spięty. Nic nie odpowiedział.
- No, co się stało?- zapytałam ponownie.
- Widziałaś mój skok w klasyfikacjach? Coraz gorzej mi idzie- odpowiedział cicho.
- Każdy czasami miewa słabsze momenty.
- Tylko, że u mnie ten moment trwa już za długo...
- Nie gadaj głupstw... A pamiętasz, co mówił nam pan Bąk?- zapytałam, stając przed Kotem.
- Choćby nie wiem, co się działo, nigdy się nie poddam, mamo!-powiedzieliśmy razem.
- Chciałbym wrócić do tamtych czasów. Nie trenowałem tak często, miałem więcej czasu...-odezwał się Kot po dłuższej chwili milczenia. Ja również chciałam wrócić do tamtych czasów. Kiedy ma się te kilka lat, wszystko wydaje się prostsze. Omijają cię wszystkie problemy, z którymi musisz stykać się w dorosłym życiu.
- A pamiętasz Ewkę?- zapytałam, przypominając sobie dziewczynkę o rudych włosach. 
- Ty nadal o niej... Błędy młodości.
- Teraz to błędy młodości, a wtedy przechwalałeś się, że się z nią całowałeś!
Doskonale pamiętam, jak Ewka chwaliła się w drugiej klasie, że umówiła się na randkę po szkole z Maćkiem, a następnego dnia faktem, że się całowali. Zazdrościłam jej. Cicho podkochiwałam się wtedy w Kocie, a on zdawał się tego nie zauważać. Zazdrościłam jej tego zainteresowania Maćka swoją osobą i pewności siebie. Mi ta pewność przyszła z czasem.
On również wszystkim się tym chwalił. Rówieśnicy robili wielkie oczy, kiedy im o tym opowiadał. Wiecie, był kimś!
- Czyżbyś była zazdrosna?- zapytał z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Ja? O ciebie i jakąś dziewczynkę? Nigdy!
- Dobrze wiem, że byłem pierwszym, z którym się całowałaś.
To było w trzeciej klasie gimnazjum. Po szkole poszliśmy na Krupówki. Spacerowaliśmy sobie, kiedy nagle zaczęło padać. Wracaliśmy biegiem do domu, przeskakując przez kałuże. Kiedy dotarliśmy już na naszą ulicę, Maciek jak zawsze odprowadził mnie pod dom. Przed furtką pożegnaliśmy się i chwyciłam za jej klamkę, kiedy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się, twarz Maćka była tuż przy mojej. Naparł ustami na moje. Przerwała nam moja mama, wołając mnie na obiad. Kot wyglądał na bardzo speszonego, pożegnał się ze mną, krzyknął "do widzenia" mojej mamie i szybkim krokiem odszedł w stronę swojego domu, który znajdował się po przekątnej od mojego. Podeszłam do mojej rodzicielki, której uśmiech nie schodził z twarzy. Przez cały wieczór truła mi głowę, bym opowiedziała jej jak całuje syn jej przyjaciółki.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.
- Niestety nie masz racji. Pamiętasz może Benka?- odpowiedziałam z ogromnym uśmiechem.
- Chodzi ci o Big Bena, który chodził z nami do gimnazjum?
- Do podstawówki też z nami chodził. Może później lekko mu się przytyło...
- Lekko? Przecież on ważył 120 kg przy wzroście 1,60m.
- Ale w podstawówce był przystojnym dzieciakiem i nieźle całował.
Maciek zaśmiał się i spojrzał gdzieś za moją głowę, uśmiechając się.
- Może trzeba przypomnieć ci, jak należy się całować?- zapytał, spoglądając mi w oczy. Uśmiechnęłam się i poczułam jego wargi na swoich. Objął dłońmi moją twarz, a ja palce wplotłam w jego włosy. Początkowo pocałunki były bardzo czułe. Z każdą sekundą stawały się coraz bardziej namiętne. 
- Widzę, że pani fizjoterapeutka miewa romanse ze swoimi pacjentami. Ciekawe, co powiedziałby na to trener Kruczek lub prezes- usłyszeliśmy. Odsunęłam się lekko. Zobaczyłam pytający wzrok Maćka i kiwnęłam twierdząco głową. Potrafiliśmy porozumiewać się bez słów.
- Postanowiłeś skończyć ze swoim żałosnym żywotem, Schlierenzauer? No, cóż... Forma już nie ta, co kiedyś... Kibice zapewne będą zrozpaczeni- powiedziałam ze słyszalnym sarkazmem w głosie. Zastanawiałam się, jak się tutaj znalazł. I skąd w ogóle miał pojęcie o tym miejscu.
Staliśmy z Maćkiem twarzą w twarz, tak samo jak w momencie, kiedy usłyszeliśmy Austriaka. Uśmiechnął się na moje słowa.
- Mi jeszcze jakoś się skacze, nie wspominając o niektórych- odpowiedział. Spojrzałam na Maćka. Ponownie się spiął. Zirytowało mnie to.
Złapałam Kota za rękę i pociągnęłam go za sobą do wyjścia. Nie miałam zamiaru słuchać jakże mądrych wywodów Austriaka.
Kiedy Maciek był na wysokości Schlierenzauera, zatrzymał się.
- Uważaj, Gregor, żeby kiedyś podczas lotu nie odpięła ci się któraś z nart. Ktoś może pomajstrować przy wiązadle tak, że nikt tego nie zauważy, a kiedy wybijesz się z progu, będzie po wszystkim- powiedział i poszedł dalej. Spojrzałam na Gregora i uśmiechnęłam się. Mina mu zbladła.
Dołączyłam do Maćka, który czekał na mnie przy drzwiach i razem zeszliśmy po schodach.
Szliśmy wolnym krokiem, ramię w ramię w stronę mojego pokoju. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, stojąc naprzeciwko siebie.
Maciek znów był smutny. W jego oczach gościł smutek.
-Chyba nie przejąłeś się tym, co powiedział ten dupek?
Podniosłam rękę i objęłam dłonią jego policzek. Wtulił w nią twarz i pocałował jej wewnętrzną stronę. Złapał moją rękę w swoją i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił się z całej siły. Staliśmy tak z kilka minut, aż Maciek odsunął się.
- Obiecaj mi, że zawsze będziesz obok mnie- powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Chyba powinieneś pójść do psychologa albo przynajmniej do trenera- powiedziałam, śmiejąc się nerwowo. Chciałam zmienić temat, zwrócić jego uwagę na coś innego.
- Proszę, obiecaj mi to- nalegał.
Wiedziałam, że ta obietnica ma inny charakter. Nie chodziło tylko o najbliższe tygodnie, ale o dalszą przyszłość. Nie chciałam obiecywać czegoś, czego nie mogłam spełnić.
Zwaliłam to na jego humor i przypomniałam sobie wszystko, co on dla mnie zrobił. Wmawiałam sobie, że to dla poprawy jego samopoczucia.
- Obiecuję zawsze być przy tobie.
Na twarzy Maćka pojawił się uśmiech, a to spowodowało, że ja również się uśmiechnęłam. Nie myślałam więcej nad znaczeniem tej obietnicy. 

 ***

   Kuusamo, 29 listopada 2014r.

Stałam przy zeskoku wraz z niemieckim fizjoterapeutą, rozmawiając z nim i czekając na Maćka. Dzisiejszy skok również mu nie wyszedł. Ale przecież to nie był jeszcze koniec sezonu. Miał dużo czasu, by pokazać na co go stać. I to zamierzałam mu powiedzieć.
Na górze została jeszcze 10 skoczków, a my, z Thomasem, gawędziliśmy sobie o naszych podopiecznych, pracodawcach, pogodzie i każdym skoczku, który właśnie ukończył swój skok.
Nie zauważyłam nawet, kiedy Wellinger zasiadł na belce. Zobaczyłam go, wychodzącego z progu, gdzie na buli dostał zbyt silne podmuchy wiatru i spadającego na zeskok. W czasie upadku odczepiły mu się narty, gruchnął na śnieg i zaczął staczać się w dół. Wyglądało to cholernie źle. Kiedy był już na dole, Thomas wraz z ekipą ratunkową pobiegł do niego. Postanowiłam poczekać na niego przy bandzie.
Po kilku minutach dwóch ratowników ciągnęło skoczka na specjalnych noszach, a Wellinger podniósł swoją rękę i pomachał do kibiców. Usłyszałam wtedy ogromny huk. Tak jakby każdemu obecnemu na skoczni spadł kamień z serca.
Kiedy Wellinger znalazł się już poza zeskokiem, podbiegłam do niego.
- Andi, coś ty tam nawyprawiał? Dalej będziesz tak tą skocznię lubił?- zapytałam, chcąc lekko go rozbawić i odciągnąć jego myśli od tego, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami. Upadek nie wyglądał dobrze. Tym bardziej, że Welli miał na szyi kołnierz ortopedyczny. Przełożyli go na zwykłe nosze i ruszyliśmy w stronę karetki.
- O, nie, teraz to jej nie lubię! Jak mogła w ogóle? Nasz romans tak pięknie się rozpoczynał, a ona zaserwowała mi taką zdradę!- zaśmiał się. Po chwili zasyczał z bólu.
- Bądź silny, Welli!- powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Będę, jeśli zgodzisz się na tą randkę- odpowiedział, spoglądając na mnie z zadziornym uśmiechem. Popatrzyłam na, idącego z drugiej strony noszy, Thomasa, ale szybko odwrócił wzrok. Przeniosłam wzrok na skoczka, ale nic nie odpowiedziałam. Widząc to, Wellinger skrzywił się, jakby jego ciało przeszył niemiłosierny ból.
- O, jezu... Ale cholernie boli!
- Dobra, umówię się z tobą- powiedziałam szybko, a grymas z jego twarzy nagle zniknął.
- Nie można było tak od razu?- zapytał, śmiejąc się.
- Andi, ty manipulancie! Chyba jednak zmienię zdanie...
- Nie możesz! Mam świadków, że się zgodziłaś!- wskazał na Thomasa, a ten kiwnął potwierdzająco głową. Wellinger wyszczerzył się jak głupi do sera. Doszliśmy do karetki, która miała go zabrać do pobliskiego szpitala.
- Trzymaj się, Andreas. Zdrowiej i szybko wracaj do skoków- odezwałam się, zanim ratownicy złożyli nosze i włożyli Niemca do karetki. Poczekałam aż zamkną drzwi pojazdu i odjadą.
Kiedy wracałam pod dojazd, spotkałam Maćka, któremu rzuciłam się w objęcia.

***

Siedziałam wraz z polskimi skoczkami w moim pokoju, grając z nimi w pokera na paluszki(naprawdę polecam, Lena Potocka), kiedy do pokoju wszedł austriacki trener i zapytał o polskiego trenera. 
Ci dwaj ostatnio zrobili się jak papużki nierozłączki. Raz ten pyta o tego, a zaraz ten drugi o tamtego. Śniadania, obiady, kolacje zawsze jedzą razem. Może spiskują przeciwko FIS? 
Nie wnikam w to. 
Skończyliśmy grać, było około północy. Zaraz po wyjściu chłopaków, do mojego pokoju ktoś zapukał i wszedł. Trener Kruczek. I zdziwię was! Nie pytał o Kutina. 
- Lena, mam sprawę- zaczął i usiadł na kanapie, a ja obok niego- a właściwie to nie ja, tylko trener Austriaków. 
No kto by się spodziewał? Zastanawiało mnie tylko, czemu sam nie przyszedł. Założę się, że nie wiedział, która to ja, tak jakby w każdej reprezentacji pracowało dwadzieścia pań fizjoterapeutek. Tym bardziej, że Kraft już niejednokrotnie mnie jemu przedstawiał. 
- Tak? Co to za prośba? 
- Chodzi o to, że ich fizjoterapeuta gdzieś pojechał, a jeden z nich potrzebuje pomocy takiego specjalisty jak ty- wytłumaczył, jak zwykle zabawnie gestykulując przy tym rękami. 
- Więc? 
- Więc jest prośba, czy nie skoczyłabyś tam i nie zrobiła tego, co jest tam do zrobienia? 
Pamiętacie jak wspominałam o tym, że czuję się jak książka? To było właśnie takie uczucie. No, ale z racji tego, że jestem wielkoduszną i bardzo dobrą dziewczyną, zgodziłam się. 
- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć- uradował się i z tej radości aż mnie uścisnął. Wytłumaczył mi, do którego pokoju mam się udać i poszedł. 
Jeżeli ktoś z was myślał kiedyś nad fizjoterapią jako swojej przyszłości, to nie polecam. Jeszcze skończycie tak jak ja... 
Wyszłam z pokoju, zamykając go za sobą na kluczyk i przeszłam kilka metrów do pokoju, gdzie miałam się udać. 
Modliłam się, żeby to był Kraft, Loitzl, Hayboeck czy nawet sam Walter Hofer. Błagałam, żeby tylko nie Schlierenzauer, bo nie będę profesjonalna, tylko odegram się za wszystko. 
Zapukałam do drzwi, przed którymi się zatrzymałam i po usłyszeniu niemieckiego proszę, weszłam do środka. 
- O, już jesteś! Doskonale- pierwszy odezwał się austriacki trener. Dopiero wtedy dostrzegłam, kto leży na kozetce. Przeklinałam na wszystko, że musiał to być akurat on. 
Spoglądałam na Schlierenzauera, on patrzył na mnie. Oboje chyba mieliśmy nadzieję, że to jakiś głupi żart. 
Odwróciłam wzrok od Gregora, kiedy Kutin odchrząknął. 
- No, więc... Gregor dostał skurcz w nodze i tylko tyle. Nasz fizjoterapeuta... A zresztą, nie ważne. Mogłabyś...? 
Kiwnęłam twierdząco głową i zrobiłam krok w kierunku skoczka, ale... 
- Ale trenerze! Chyba mnie trener nie zostawi z nią! Ja żądam jakiegoś fizjoterapeuty, a nie, pożal się Boże, tego! Przecież ona na pewno nie zrobi tego dobrze!- odezwał się, rzucając się przy tym na kozetce. 
Z trudnością powstrzymywałam śmiech, kiedy zobaczyłam w jego oczach strach. Czyżby się mnie bał? 
- Gregor, uspokój się. Już moja w tym głowa, żeby zrobiła wszystko dobrze- odpowiedział trener i spojrzał w moim kierunku- Bierz się do roboty, a ja za chwilę wracam. 
Wyszedł z pokoju. Podeszłam do skoczka, a on opadł bezsilnie na stół rehabilitacyjny. Zabrałam się do rehabilitacji. 
- Jak tam twoja kostka?- zapytałam, chcąc przerwać ciszę i poprawić lekko nastrój, panujący w pomieszczeniu. 
- Dobrze- odpowiedział szybko i zamknął oczy. Skupiłam się na wykonywanej pracy. Postanowiłam być profesjonalistką i chciałam pokazać mu, że znam się na swojej robocie. 
Kiedy trener Kutin wrócił do pokoju, wycierałam ręce z olejku w papierowy ręcznik. 
- I co, Gregor? Trzeba było tak panikować?- zapytał, siadając na oparciu fotela, stojącego pod oknem. 
Spojrzałam na skoczka i zauważyłam, że na jego twarzy widnieje jakiś dziwny wyraz twarzy. Tak jakby było mu przykro? 
- Dziękuję- powiedział i spuścił głowę, jak malutkie dziecko. Trener również mi podziękował i wyszłam z pokoju. 
Boże, jeszcze jeden taki numer, a nie ręczę za siebie. Następnym razem będę nieprofesjonalna i naprawdę coś mu zrobię! A lepiej nie kusić losu... 

Komentarze

  1. Welliś mainipulant hehe ale idzie z Lenką na randkę, to ważne XD
    Uuu, masowanie Potworka *lennyface*
    Omg, czekam na następny! :3
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prolog.

Rozdział 1.

Rozdział 3.